Wcześniejsze wybory? Historia lubi się powtarzać | Przeczytasz w 1 minutę
Polska scena polityczna zna sytuacje, w których rządząca koalicja traci większość w Sejmie. Nie jest to wyłącznie akademicka ciekawostka z podręczników prawa konstytucyjnego — to wydarzenie, które w przeszłości realnie zmieniało bieg krajowej polityki. Najbardziej znanym przykładem jest rok 2007, kiedy po rozpadzie koalicji Prawa i Sprawiedliwości, Samoobrony i Ligi Polskich Rodzin Sejm zdecydował o skróceniu swojej kadencji, a wyborcy niespodziewanie ponownie stanęli przed urnami.
Dziś rządy sprawuje koalicja kilku ugrupowań. Jej trwałość opiera się na umowie politycznej i wzajemnym zaufaniu partnerów. Jednak w systemie parlamentarnym sama umowa koalicyjna nie jest prawnie wiążącym dokumentem — jest raczej deklaracją współpracy. Jeśli jeden z partnerów uzna, że jego postulaty nie są realizowane, może opuścić koalicję, a wtedy większość sejmowa przestaje istnieć.
Niektórzy komentatorzy zwracają uwagę, że twórca obecnej koalicji mógł od początku zakładać scenariusz, w którym w dłuższej perspektywie przejmie znaczną część elektoratu swoich mniejszych partnerów. Taki proces, choć pozornie wolny i naturalny, może w praktyce prowadzić do osłabienia koalicjantów i wzmocnienia partii dominującej — aż do momentu, gdy dalsza współpraca przestaje być jej politycznie potrzebna. W historii polskiej polityki zdarzały się już podobne sytuacje, choć każda miała swoją specyfikę i przebieg.
Rozpad koalicji nie prowadzi jednak automatycznie do rozwiązania Sejmu i przyspieszonych wyborów. Konstytucja przewiduje takie wybory tylko w określonych sytuacjach. Po pierwsze, Sejm może sam skrócić kadencję większością 2/3 głosów ustawowej liczby posłów, czyli minimum 307 głosów. Po drugie, prezydent może rozwiązać Sejm, jeśli przez cztery miesiące nie uda się uchwalić ustawy budżetowej. Po trzecie, do rozwiązania może dojść, jeśli w trzech kolejnych próbach nie uda się powołać nowego rządu.
W praktyce oznacza to, że po rozpadzie koalicji premier mógłby próbować rządzić dalej jako szef rządu mniejszościowego, szukać wsparcia u pojedynczych posłów lub mniejszych ugrupowań. Dopiero gdyby te próby zawiodły, a nowego gabinetu nie udałoby się powołać, możliwe byłyby wcześniejsze wybory.
Historia uczy, że scenariusze polityczne potrafią zmieniać się bardzo szybko. W 2007 roku od pierwszych poważnych napięć w koalicji do decyzji o skróceniu kadencji minęło zaledwie kilka miesięcy. Wcześniejsze wybory są więc zawsze możliwe, ale nigdy nie są jedyną opcją. W polskim systemie prawnym pierwszeństwo ma próba stworzenia nowej większości w parlamencie, a dopiero w ostateczności — skrócenie kadencji i ponowne głosowanie obywateli.
Dla wyborców oznacza to, że nawet jeśli koalicja rządowa przestanie istnieć w obecnym kształcie, nie musi to od razu oznaczać drogi do urn. Może się okazać, że parlamentarne układanki pozwolą powołać inny rząd, bez sięgania po najbardziej kosztowne i czasochłonne rozwiązanie, jakim są przedterminowe wybory.
Komentarze
Prześlij komentarz