Nadzieja umiera w sądzie | Przeczytasz w 30 sek.
W Polsce od lat powtarza się frazes, że „nadzieja umiera ostatnia”. Ale czy na pewno? W świetle stanu naszego sądownictwa można śmiało powiedzieć: nadzieja umiera w sądzie. Bo jeśli spojrzymy w oczy faktom, trudno oprzeć się wrażeniu, że polski wymiar sprawiedliwości funkcjonuje w cieniu swojej własnej historii — historii powojennej, politycznie uwarunkowanej, głęboko podszytej podporządkowaniem.
Po II wojnie światowej Polska stała się częścią sowieckiego bloku. Ustrój narzucony w wyniku porozumień politycznych podpisanych przez Józefa Stalina przyniósł ze sobą nowy system prawny i sądowniczy. Ten system nie był tworzony z myślą o sprawiedliwości obywatelskiej. Jego zadaniem była kontrola, egzekwowanie woli partii i tłumienie oporu. Zamiast chronić obywatela, miał chronić władzę.
Minęły dekady. Wydawałoby się, że wolna Polska po 1989 roku odetchnęła z ulgą. Jednak struktury powstałe w latach powojennych przetrwały w dużej mierze w niezmienionej formie. Hierarchia, biurokracja, lojalność wobec autorytetów i mechanizmy kontroli nie zniknęły wraz z upadkiem komunizmu. Wciąż mają wpływ na życie każdego z nas, na nasze poczucie bezpieczeństwa prawnego, na możliwość skutecznej obrony swoich praw.
Nie chodzi tu o spisek czy teorie zamachowe. Chodzi o to, że system, który miał służyć państwu totalitarnemu, w wielu miejscach nadal funkcjonuje jak żywy relikt. Długoletnia praktyka, nieprzejrzystość decyzji, polityczne powiązania sędziów — to realne przeszkody, które sprawiają, że polski obywatel często czuje się bezradny wobec instytucji, które powinny go chronić.
Czy nadzieja w takim systemie naprawdę może przetrwać? Możliwe, że jedyną nadzieją pozostaje świadomość obywateli i ich determinacja, by domagać się zmian. Bo jeśli sądy nie służą sprawiedliwości, to służą czemuś innemu — a wtedy nadzieja, zamiast umierać ostatnia, umiera w sądzie.
Komentarze
Prześlij komentarz