O diable wcielonym w rowerzystach | 🗞️ Przeczytasz w 30 sek.
Rowerzysta. Jeszcze chwilę temu uśmiechnięty człowiek w sportowej kurtce, jadący na dwóch kółkach ku zdrowiu, ekologii i wolności. Ale wystarczy, że wjedzie na ścieżkę rowerową – i coś w nim pęka. W jego oczach pojawia się błysk. Znika empatia, a świat kurczy się do czerwonego pasa asfaltu pod kołami. Od tej chwili to jego tor, jego królestwo, jego prawa.
Na ścieżce rowerowej pieszy staje się wrogiem. Obcy element, intruz, którego należy przepędzić dzwonkiem, krzykiem albo przelotem o włos od łokcia. „Ścieżka rowerowa!” – pada z ust rowerzysty jak zaklęcie, które zwalnia z obowiązku myślenia. Nie ma znaczenia, że pieszy się zgubił, że ścieżka nagle zmienia stronę lub urywa się w trawie. Bo ścieżki rowerowe w Polsce potrafią się urwać w najbardziej absurdalnym miejscu – tu się kończą, tam zaczynają, tu prowadzą w ścianę. Ale rowerzysta, niczym rycerz dwóch kółek, musi pędzić dalej.
I co się dzieje, gdy ścieżka się kończy?
Magia znika. Ten sam rowerzysta, który przed chwilą grzmiał na pieszego za wejście „na jego pas”, wjeżdża na chodnik bez cienia zawahania. A piesi? Już niech się pilnują. Bo przecież teraz to on musi mieć gdzie jechać. I nikt nawet nie zauważy, że to ten sam człowiek, który jeszcze minutę temu pouczał świat o przepisach i zasadach współżycia społecznego.
To nie jest tekst przeciwko rowerom. Rower to piękny wynalazek. Ale coś się dzieje, kiedy człowiek chwyta za kierownicę. Jakby z każdym obrotem pedałów tracił część zdolności współodczuwania. Może to efekt adrenaliny, może braku infrastruktury, może frustracji. Ale efekt jest taki, że zamiast wspólnej przestrzeni mamy pole bitwy: pieszy kontra rowerzysta, kierowca kontra pieszy, wszyscy kontra wszystkich.
A przecież ulice i chodniki nie są prywatnym torem żadnej grupy.
Ścieżka rowerowa nie zwalnia z myślenia, tak jak chodnik nie daje pieszemu monopolu na świat. Trochę więcej cierpliwości, trochę mniej świętego oburzenia – i może da się przeżyć ten kraj, nie uciekając przed rowerem jak przed diabłem wcielonym.
Bo diabeł wcale nie tkwi w rowerze.
Tkwi w nas – kiedy zapominamy, że oprócz kierownicy trzymamy też odpowiedzialność.
Komentarze
Prześlij komentarz